wtorek, 11 grudnia 2012

Test Yamahy S950

Właśnie wyszedłem ze sklepu muzycznego po teście modelu S950. Oto garść wrażeń.

 Instrument dostał "nowy" SYSTEM OPERACYJNY, co było konieczne ze względu na nowe możliwości. Jednak przez to ładuje się długo, porównywalnie, a może dłużej nawet niż w moim Tyrosie2. Wizualnie niestety nie zyskał, wyświetlacz, nadal w kiepskiej rozdzielczości.
Mamy sporo świeżych BRZMIEŃ w wielu kategoriach (szczegóły w specyfikacji), i wreszcie przeprogramowano OTS - to bardzo dobre posunięcie. Brzmienia (również te znane z poprzednich modeli) dostały też nowy kształt, dzięki efektom wysokiej jakości i ciekawie dobranym.
 STYLE AUDIO to sprawa chyba najbardziej rzucająca się w oczy, i na co Yamaha kładzie największy nacisk.
Mnie się podobają, ale... No właśnie, pozostaje pewne ale bo są to po prostu najczęściej pętle perkusyjne (w niektórych stylach dołożone jakby na siłę). Brzmi to faktycznie świeżo (najbardziej dzięki podkręceniu wysokich częstotliwości EQ), ale bywa, że w niektórych stylach w ogóle się nie klei ze słabo "zmasterowanymi" ścieżkami ze standardowego silnika brzmieniowego.
 Nawiasem mówiąc, to przecież znana od lat technologia sampli pociętych i dostępnych w formacie .REX przedziwnie zawoalowana - po co?! zamiast po prostu udostępnić import takiego rodzaju sampli??!! (może w następcy Tyrosa4....)
OBUDOWA - przypada do gustu. Dość gęsto usiana niewielkimi (o zgrozo, nadal GUMOWYMI, a przecież to wysoka półka cenowa!) przyciskami, ale mimo to nie sprawia kłopotu przełączanie czegokolwiek, zwłaszcza dla użytkownika obeznanego z filozofią Yamahy.


Czego brakuje?
W tej cenie, aftertouch, aż się prosi w naprawdę wielu brzmieniach.
Arpeggiatora (jest nawet w Casio).
Recordera fraz, żeby na szybko zapisać w locie kilka akordów, i niech lecą w pętli, a my dalej w szał improwizacji ;)
Trzeciego (a może i czwartego) głosu prawej ręki.
Funkcji Sleep (bo ładowanie systemu jest tu już przydługie).

Filmik jednego ze sprzedawców.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz